Szukaj Pokaż menu
Witaj nieznajomy(a) zaloguj się lub dołącz do nas
…NIECODZIENNIK SATYRYCZNO-PROWOKUJĄCY

Piekielne autentyki XLI

58 533  
216   23  
Los chciał, że jestem matką chrzestną pewnego pociesznego i rezolutnego 8-letniego smyka Piotrka, a co za tym idzie mnie również czeka przeprawa przez komunijne szaleństwo.

Sytuację mam nieco utrudnioną, gdyż mieszkam za granicą, więc już sam przylot w tym okresie jest niemałym wydatkiem, nie mówiąc o prezencie.

Jakiś czas temu zadzwoniłam do mamy mojego komunisty, tak swoją drogą niezbyt lubianej w rodzinie żony mojego kuzyna, żeby ustalić kilka szczegółów związanych z uroczystością i przy okazji podpytać o prezent. Przygwoździło mnie nieco, gdy usłyszałam od Marty, że Piotruś chciałby dostać telefon komórkowy, przy czym marzy mu się taki dosyć ambitny, moim skromnym zdaniem, model jakim jest Samsung Galaxy S5 (wydatek więc generalnie niemały, przynajmniej jak na moją kieszeń).

W tym miejscu dodam, że nie jestem zwolenniczką komunijnego prezentowego wariactwa, jako że wychowana zostałam w przekonaniu, iż I Komunia Święta powinna być przede wszystkim wartościowym przeżyciem duchowym, nie materialnym.
No ale nic to, myślę – temat jest jeszcze do ogarnięcia, posprawdzam ceny, poszperam po e-bayach i innych allegrach – a nuż wyszukam jakiś wypasiony telefon w przyzwoitej cenie, żeby uniknąć ewentualnych rozczarowań, a młodego podpytam jeszcze osobiście, może akurat wpadnie mu do głowy jakiś mniej obciążający kieszeń pomysł.
Jak pomyślałam tak zrobiłam. I oto jak mniej więcej wyglądała rozmowa z moim chrześniakiem:

[J]a: - (...) to słyszałam, że marzy ci się Samsung S5 Piotrusiu. A wiesz, że to bardzo drogi telefon (i tu mój wywód na temat tego, że mogą go ukraść, że to może jednak nie jest najlepszy prezent dla chłopca w 2 klasie podstawówki itp., itd.) Może wolałbyś coś innego...?

[P] (ściszonym głosem): - Wiesz co ciociu... tylko nie mów mamie, że ci powiedziałem, ale ja chciałem rower, takiego BMXa jak ma Kuba [kolega], ale mama powiedziała, że wszyscy dostają na Komunię rowery i że ja mam dostać coś lepszego niż wszyscy. A poza tym ciocia jest za granicą to ma dużo pieniążków i może kupić taki telefon (...) No i wujek [chrzestny, też z zagranicy] ma mi kupić quada, ale ja nie chcę, bo się boję tym jeździć (...)

Nie chcielibyście widzieć mojej miny jak młody skończył mówić. Jak już odzyskałam głos w gardle, to maksymalnie spokojnie - za to z diablikami w oczach i chęcią pochowania piekielnej mamuśki żywcem – z premedytacją zadałam takie nieco podchwytliwe pytanie, spodziewając się dokładnie takiej odpowiedzi, jaką otrzymałam.
(Wybaczcie, ale musiałam wykorzystać dziecięcą naiwność i dobre chęci mojego chrześniaka - wiem, niezbyt ładnie z mojej strony).

[J] - (z udawaną dezaprobatą): I co ty byś mój biedaku zrobił z takim niechcianym prezentem, co...?

[P]: - No bo mama powiedziała, że ona by sobie ten telefon wtedy wzięła, bo przecież ja takiego nie potrzebuję, a poza tym w szkole by mi pewnie ukradli.

Wystarczyło. Pożegnałam się, „uściskałam i wycałowałam” młodego zapewniając, że dostanie taki prezent, jaki sobie wymarzył. Do tej pory nie mogę wyjść z podziwu jakim cudem można mieć taki tupet jaki ma Marta. Nie rozmawiałam z nią od tamtej pory i nie powiem, żebym miała na to ochotę. Za kilka dni ciąg dalszy - nie mogę się doczekać.

by guineaPig

* * * * *


Uśmiałam się do łez.

Udzielam czasem korepetycji z języka niemieckiego - wiecie, dorobić sobie można czasem i język gimnastykować.

Dziś, pierwszy wolny poranek od dawna, o 7.03 dzwoni do mnie nieznany numer.

[J]: - Zegarka, słucham.
[Pańcia]: - Halooo, czy rozmawiam z panią Zegarką?
[J]: - Tak, słucham.
[P]: - Bo ja słyszałam, że pani udziela korepetycji z niemieckiego, czy to jest aktualne?
[J]: - Tak, w jakim zakresie i jaki poziom panią interesuje?
[P]: - No, normalnym.
[J]: - Pytam, czy chce się pani nauczyć podstawowego słownictwa, czy może chodzi o korepetycje dla dziecka?
[P]: - No, dla dziecka. Syna.
[J]: - A w której klasie jest syn?
[P]: - W trzeciej.
[J]: - Trzeciej podstawówki, gimnazjum?
[P]: - Liceum.
[J]: - Dobrze, już patrzę, kiedy mam wolny czas. Kiedy miałaby odbyć się pierwsza lekcja? W tym tygodniu?
[P]: - A ile to kosztuje?
[J]: - Za pełną, zegarową godzinę Xzł, dojazd w granicach miasta za darmo.
[P]: - Aaa. A jak często inni przychodzą?
[J]: - Wie pani, różnie, zależy czy trzeba się przygotować do klasówki, czy pociągnąć w ocenach po prostu. Zwykle to godzina, dwie w tygodniu, przed maturą to i nawet trzy razy. Ja pierwszą lekcję oferuję za darmo, przyjadę, sprawdzę, jaką wiedzę ma syn, na jakich książkach pracuje i wtedy porozmawiamy, ile godzin byłoby trzeba.
[P]: - Ale ja myślałam, że tak z pięć, sześć razy w tygodniu.
[J]: - To chyba trochę za dużo, wie pani, nie można też się tak przemęczać. A syn teraz, rozumiem, do matury podchodzi z niemieckiego, tak? W zakresie podstawowym, rozszerzonym?
[P]: - Na podstawie robi.
[J]: - Czyli takie przypomnienie materiału jest potrzebne? Poćwiczenie mowy, gramatyki, rozumiem?
[P]: - Nie.
[J]: ? To znaczy..?
[P]: - No bo on nie umie niemieckiego.
[J]: - W ogóle?
[P]: - No tak. To znaczy, on się przedstawi i tam policzy trochę. Ale on nie lubi niemieckiego, wie pani. Halo, jest pani?
[J]: - Tak, tylko... rozumie pani, że do matury zostało ze dwa tygodnie i syn nie przyswoi całego materiału? Jeśli mogę zapytać, dlaczego syn nie wybrał angielskiego, skoro niemieckiego nie zna i nie lubi?
[P]: - A bo powiedział, że angielski to wszyscy teraz zdają i on nie chce. To co, kiedy pani może przyjechać?
[J]: - Przykro mi, ale to nie jest realne, żeby syn się nauczył...
[P]: - Nie chce pani? To po co ja czas marnowałam?

JEBUDU słuchawką.

by zegarka

* * * * *


Wezwanie. A powód rzadki - facet ma w nogę wbitą blachę - niewiadomego kształtu, wielkości i pochodzenia. No dosłownie, gość zgłasza, że ma blachę w nodze. Jedziemy więc z nastawieniem, że będzie jakaś wisząca na włosku kończyna albo jakieś bajeranckie przebicie na wylot.
Docieramy na miejsce i rzeczywiście jest facet. Żona nas wpuszcza do środka i prowadzi do niego. Siedzi sobie. Nie wygląda ani na krwawiącego, niespecjalnie mdlejący - no ogólnie nie jest to pacjent, jakiego spodziewaliśmy się zastać.

Fakt. Pan miał blachę w nodze. Niecałe trzy tygodnie wcześniej. Sam se wyjął, sam se obandażował i... nigdzie się z tym nie zgłosił. Nie ciężko się domyśleć co zostało w miejscu, gdzie była blacha - jedna, wielka papka. Wdało się potworne zakażenie, bo gość po prostu nie oczyścił tego dokładnie i totalnie zaniedbał. W ogóle dziw, że mu noga nie odpadła. ;)

Po lekkim zagadnięciu, że to, owszem, brzydko wygląda, ale nie jest to stan wymagający wezwania pogotowia ratunkowego, gość zagotował się. No bo jak to... Pieprzeni ratownicy! On nam łaskę robi, pozwala sobie pomóc! A my co!? Uwagę mu zwracamy!? No ja śmiemy! Gdyby nie on... GDYBY NIE ON!!! JUŻ BYŚMY NIE MIELI GDZIE PRACOWAĆ!!!

Fakt. Podobno gdyby nie idioci, to połowa karetek nie miałaby do kogo jeździć. :)

by zaszczurzony

* * * * *


Działo się to lat temu kilka. Pracowałem dla dużej firmy, to i dostałem samochód służbowy. Taki potężny terenowy pickup Ford Ranger. Pomimo że nowy, to niestety zdarzyła się drobna awaria, a ponieważ ten model składany był w Malezji, to ściągnięcie części przeciągnąć się miało do kilku dni.
Ford w ramach samochodu zastępczego dał mi w użytkowanie Fokusa, nie powiem, nowy, fajny wszystko gra.

Samochód ma to do siebie, że trzeba go nakarmić. Zajeżdżam z fasonem pod dystrybutor, naciskam odpowiedniego dynksa przy fotelu i idę tankować. I tutaj zaczynają się schody, zaglądam pod klapkę i wyrywa mi się z ust staropolskie zaklęcie "noż ku...a mać", korek zajumali. Po bliższych oględzinach okazało się, że na dodatek wlew jest czymś zablokowany. Biorę pistolet i próbuje na siłę wetknąć do dziury. A tu owszem, ale nic z tego. No ładnie, facet który ma jakieś doświadczenie, a do dziury nie może wetknąć. Trudno, przełamuję wstyd i po raz pierwszy w historii proszę o pomoc obcego mi gościa, by pomógł mi wetknąć to co trzeba, tam gdzie powinno być. Moje ego wyje z rozpaczy, ale o dziwo pan z obsługi też rozkłada ręce. Jestem w sytuacji podbramkowej, na stację dojechałem na oparach, do bazy się nie dotoczę, trudno, wzywam serwis.

Wtaczam się się do kasy i pytam się czy mają jakieś łącze internetowe, bo muszę znaleźć pomoc lub lawetę. Dziewczę młode zza lady pyta się, co się stało, więc ze wstydem opisuję z grubsza sytuację. Blondyneczka z firmowym uśmiechem proponuje pomoc i zaprasza pod dystrybutor. Tiaa, dwóch facetów nie dało rady, a zwiewna dziewoja wymyśli co trzeba zrobić!

Przy samochodzie dziewczyna bierze pistolet, wkłada do wlewu i tankuje. Moja mina musiała być mocno zabawna, bo pani nie wytrzymała i wybuchła szczerym, niefirmowym śmiechem. Poszedłem zapłacić, kupiłem najładniejszą czekoladę i wręczyłem mojej wybawicielce z przyrzeczeniem, że już nigdy nie powtórzę głupich żartów o blondynkach.

Ford w tej wersji i roczniku wprowadził wlew bez korka, a na dodatek z zabezpieczeniem przed wlaniem złego paliwa. Tak, we dwóch koniecznie chcieliśmy tankować benzynę zamiast diesla.

by advocatusdiaboli

* * * * *


Już dawno nie przytrafiło mi się nic "piekielnego", ale podejrzewam, że dzisiejsza scenka wyrobiła zaległą "normę" z nawiązką.

Pracuję sobie w sklepie na kasie, drobnych dzisiaj akurat jak na lekarstwo, więc chcąc nie chcąc muszę wydać klientce 45 groszy reszty "żółciakami", tzn. monetami po 5, 2 grosze.
Uśmiecham się przepraszająco, bo wiem, że większość kupujących reaguje na "drobnicę" raczej alergicznie, "przykro mi, ale inaczej nie mam" - dodaję.
Na co klientka (babeczka jakieś 30, 30-parę lat, elegancka, w markowych okularach) zerknąwszy na mnie i na resztę, rozdarła się z oburzeniem:

- Czy pani oszalała?! Ja mam chory kręgosłup, ja nie mogę dźwigać!

Po moim początkowym osłupieniu i zapewnieniu, że nie mam jak inaczej wydać, ignorując zapewne zalecenia swojego lekarza, wyzbierała jednak "złoto" do portmonetki.

Mam nadzieję, że mnie nie pozwie za narażenie zdrowia ;)

by astaldi

* * * * *


Jestem barmanką. Dziś lista kilku obrzydliwych rzeczy, które ludzie potrafią beż żenady zrobić w knajpie.

1. Afrodyta.

Wiele jestem w stanie zrozumieć, po alkoholu często włącza się opcja "miłość" i nic nie mam przeciwko lizankom na barze, o ile nie są one zbyt intensywne... No, ale k*rwa bez przesady.

Mamy taką klientkę w barze, która podrywa KAŻDEGO faceta. Większość facetów olewa ją z góry na dół, a wręcz od niej ucieka, bo babka o aparycji porównywalnej z posłanką Anną G. i uroku Baby Jagi. Od czasu do czasu zdarzy się jednak samiec tak nawalony, że daje się "poderwać".

I tak ostatnio taki właśnie osobnik, równie urokliwy co nasza bohaterka, okazał jej zainteresowanie. Lecą w ślimaka, macają się troszkę po kolanach - nic mi do tego. Interweniować musiałam, gdy razem wybrali się do męskiej toalety. Poprosiłam panią o udanie się do toalety przeznaczonej dla przedstawicielek jej płci. W smak jej to nie było, ale wyszła. Knajpa powoli pustoszeje, bo robi się już godzina 3 w nocy, więc przypominam zakochanym, że za chwilkę zamykam, że czas najwyższy powoli się zmywać, a z amorami zaczekać na bardziej przytulne warunki, bo ja nie potrzebuję ich macanek oglądać. Wpada jeszcze jeden spóźnialski na piwko i automaty. Dodam tylko, że w knajpie mamy dwie sale. Zza baru widzę jedynie część drugiej sali. I tak sprzątając sobie bar widzę kątem oka, że zakochana para uskutecznia swoje amory - pani siedzi panu na kolanach, niby nic takiego. Za chwilę podchodzi do mnie oburzony gość (jedyny w knajpie poza zakochanymi) i pyta mnie:
- Przepraszam, czy pani to uważa za normalne?!
- Słucham?
- To tak się można w knajpie zachowywać?

Myślę sobie: o co chodzi? Zaglądam więc do drugiej sali, a tam owszem, pani siedzi panu na kolanach, z tym, że majtki i rajstopy ma zsunięte, a pan z rozpiętym rozporem, no i reszty można się domyśleć. Szlag mnie trafił przyznam szczerze, kazałam im natychmiast się ubierać i wynosić. O ile u faceta widziałam jeszcze jakąś skruchę, tak kobieta stwierdziła, że nie mam pojęcia o traktowaniu gości i że jestem chamska. Na mój komentarz, że tak to się mogą zachowywać goście, ale w burdelu, w każdym innym wypadku po prostu brak im kultury i wstydu, stwierdziła:
- Zazdrosna jesteś czy coś, głupia małpo?

2. Hojny.

Do czego mniej więcej służy toaleta wszyscy wiedzą. Uważam, że dobrze wychowani ludzie zostawiają toaletę w takim stanie w jakim ją zastali, ale no cóż - niewychowani też do nas przychodzą. W toalecie zdarzało mi się już znajdować rzucone luzem zużyte tampony lub podpaski, niespuszczoną "grubszą sprawę", siki na podłodze. Wszystko to pobił jednak jeden z gości.
Wyjaśnię krótko, że knajpę otwieramy o 11 i o tej godzinie mamy niewielu gości. Po otwarciu sprzątamy knajpę, m.in. toalety.
Sprzątam toaletę i zaraz po tym pojawił się pierwszy gość. Podałam mu piwko i sprzątam sobie bar. Klient troszkę się wierci, w końcu wstaje i idzie do toalety. Wraca po 10 minutach i mówi:

- Ależ wy to tu macie gości! Ty musisz tam iść do toalety i posprzątać, okropne to!
- Ale co..?
- No tak w kabinie jest nas*ane na podłodze!
- Aha... no patrz pan, co za ludzie... i ciekawe kto to zrobił, skoro 15 minut temat skończyłam sprzątać całą toaletę, a pan jest dziś jedynym do tej pory gościem.

Facet rzucił mi 20 euro na ladę i wyszedł pospieszne. Rozumiem, że ten hojny napiwek (17 euro) to rekompensata za konieczność sprzątania jego g*wna z podłogi.

3. Romantyk.

Chyba mam szczęście, bo jak do tej pory miałam tylko jeden przypadkiem wymiotującego w knajpie gościa. Ale za to jak spektakularny przypadek!

Przychodzi 5 wesołych facetów, młodych, w garniakach. Nie pijanych, ale powiedziałabym, że już po kilku głębszych. Wszyscy w dobrym nastroju, zagadują mnie, zachowują się grzecznie, generalnie takich gości lubię, bo nie robią głupich uwag, za to kolejkę całej knajpie chętnie postawią.

Miła, wesoła atmosfera, nagle jeden z nich wybiera się na papierosa. Chwilę później ja z innym gościem też postanowiłam wyjść na dymka. Wspomniany chłopak stoi przed knajpą, na moje oko jakiś zielonkawy na twarzy, więc pytam czy wszystko ok. Uśmiecha się promiennie i potwierdza, że ma się dobrze, tylko wypił za dużo, musi się przewietrzyć. Przy tym uśmiecha się zalotnie, podchodzi bliżej i... wylewa prosto na mnie zawartość żołądka. Łącznie z obiadem w postaci parówek (tak, byłam w stanie je rozpoznać na mojej spódnicy). Szczęście w nieszczęściu koledzy rzygacza poczuli się "w obowiązku", jeden z nich pojechał do domu i przywiózł mi jakieś rzeczy na przebranie od swojej dziewczyny, drugi posprzątał wymioty sprzed knajpy. A nasz bohater? Usnął na krześle przed knajpą. Gdy koledzy go obudzili sygnalizując, że czas do domu, wrzasnął:

- Gdzie barmanka? Zajebista dupa, muszę o numer zapytać!
- Stary, ona raczej nie jest zainteresowana...
- A skąd wiesz? Ja się z nią całowałem... Albo przynajmniej chciałem...

by digi51

* * * * *


W mojej miejscowości jest spory Dom Dziecka. Kiedy tylko mam czas, pracuję tam jako wolontariuszka. Zwykle opiekuję się dzieciakami z klas 1-3. Pomagam w lekcjach, zabieram na plac zabaw, do parku itp.

W tym roku miałam w grupie 6 "komunistów". Chodziłam z nimi na próby kiedy tylko mogłam, pomagałam się nauczyć czytania czy modlitwy. Tak się zdarzyło, że nie mogłam być na komunii niestety, chociaż bardzo chciałam i dzieciaki również. W niedzielę rano zmarł mój dziadek i nijak nie mogłam się pojawić na uroczystości. Dopiero w poniedziałek byłam w miarę ogarnięta i poszłam do moich małych "komunistów" z drobnymi upominkami. Wszyscy byli strasznie przygnębieni, a jedna z dziewczynek podbiegła do mnie z płaczem.

Co się okazało? Wielce mądry proboszcz parafii pod wezwaniem św. Wawrzyńca w moim mieście XY, dokonał selekcji. Tak, selekcji na dzieci z Domu Dziecka, dzieci z jednym rodzicem i te "normalne". Moich podopiecznych posadził w pierwszej ławce, za nimi ławka przerwy, dzieci jak to nazwał ponoć "niewierzących rozwodników" za nimi, również ławeczka przerwy i dopiero ci "normalni".

Powiem szczerze, szlag mnie trafił. Nie dość, że dzieciaki miewają nieprzyjemności w szkole, to jeszcze zostały upokorzone przed całym kościołem, pełnym ludzi. Dodatkowo na kazaniu ksiądz nie omieszkał wspomnieć, że jedynie dzieci z pełnych katolickich rodzin mają szansę na odpowiednie poznanie wiary... Odpowiedź wspaniałego proboszcza na zarzuty moje i rodziców dzieci od "niepełnej rodziny"?
- No ale ja nie rozumiem, o co państwu chodzi, przecież te dzieci są inne i nic na to nie poradzę. Inny to nie zawsze gorszy, ale czasem tak bywa i powinien być sprawiedliwy podział.

No ręce i cycki opadają, nie rozumiem takich ludzi!

by Hikari1600

* * * * *


Czasem pamięć płata figle... Przywołuje obrazy z pracy, które chciałoby się natychmiast zapomnieć.
I które chwieją moją wiarą w istnienie inteligentnych przedstawicieli gatunku homo sapiens.
Za to ich piekielność można mierzyć na tony...

Pewnego razu wezwano karetkę do nietypowego pożaru. Już ugaszonego. Tyle, że o dziwnej genezie.
W dzielnicy seksu, biznesu i latających noży, mieszkał sobie osobnik w wieku średnim. Za to o inteligencji mebla składanego.
Nudził się chłopina okrutnie, samotny jako kołek w płocie. Bo ile można zapraszać kumpli na wino? Po każdej wizycie rezydencja podupadała na wyglądzie okrutnie, a i sąsiedzi łomot obiecali...

Pewnego wieczora, siedział sobie gość w chatce i myślał. A że nie nawykły, to i na pomysł wpadł cokolwiek dziwny...
Wlazł do wanny, obnażywszy się uprzednio starannie. Następnie oddał się tak zwanym innym czynnościom seksualnym. Czyli takim, do których obecność drugiej osoby jest zbędna, ba, nawet krępująca. To się podobno zdarza. Tylko, nie wiedzieć czemu, w trakcie aktu polewał się denaturatem...
Może chciał się oczyścić, a może po prostu lubił zapach wina przy okazji miłości?
Tego nie wie nikt.
Skończył.
A po seksie?
Papierosek, oczywiście...
Głuche łumpfff i atmosfera stałą się mocno gorąca.
Strażacy, którzy przyjechali ugasić ogień namiętności, pierwotnie wysnuli teorię, że z racji wprawy gość osiągnął taką prędkość, że zapalił się od tarcia.
Dopiero niedopałek wyjaśnił rzeczywistą przyczynę wybuchu.
A pechowy Narcyz?
Miał taką rozległość i stopień oparzeń, że bez trudu zakładaliśmy wkłucia - żyły były na wierzchu...
Tylko podczas przewozu na lotnisko, z którego pofrunął do centrum oparzeniowego, a stamtąd wprost na chmurkę, musieliśmy mocno uważać, żeby nie odpadły kończynki...

I do dziś nie rozumiem, o co chodziło z tym denaturatem...

by hellraiser

* * * * *


Dość zabawna sytuacja przydarzyła się dziś mojej mamie. Dwa słowa wprowadzenia: moja mama ma lekko oliwkową cerę, czarne włosy i zielono-żółte oczy (kocie).
Ostatnio w naszym mieście policja szuka źródeł dochodu i namiętnie zaczęli wystawiać mandaty za zaśmiecanie, zakłócanie porządku, dosłownie za wszystko. Moja mama szła i paliła papierosa, oprócz niej nie było wokół nikogo. Nieopodal stało dwóch panów policjantów, gdy ich mijała usłyszała taką wymianę zdań:

Policjant 1: No, chyba wylegitymujemy i spiszemy.
Policjant 2: Ty, ale to chyba nie Polka.
P1: Ale pali.
P2: A po jakiemu ty chcesz z nią gadać?
P1: No w sumie...

Bardzo dużo kosztowało moją mamę powstrzymanie śmiechu i zachowanie obojętności.

by TruskawkowyMuss

<<< W poprzednim odcinku

1

Oglądany: 58533x | Komentarzy: 23 | Okejek: 216 osób

Dobra, dobra. Chwila. Chcesz sobie skomentować lub ocenić komentujących?

Zaloguj się lub zarejestruj jako nieustraszony bojownik walczący z powagą
Najpotworniejsze ostatnio
Najnowsze artykuły

26.04

25.04

Starsze historie

Sprawdź swoją wiedzę!
Jak to drzewiej bywało