Scott Dixon zapewne sam nie może uwierzyć, jak to możliwe, że przy prędkości ponad 300 km/h wyszedł cało z szalonej kraksy na torze w Indianapolis. Podczas 101. edycji słynnego wyścigu Indianapolis 500 auto nowozelandzkiego kierowcy kilkukrotnie przekoziołkowało po torze, jego maszyna zapaliła się, latała w powietrzu i niemal całkowicie się roztrzaskała. Mimo tych strasznych obrazków, Dixon wyszedł z wraku o własnych siłach!
Dobra, dobra. Chwila. Chcesz sobie skomentować lub ocenić komentujących?
Zaloguj się lub zarejestruj jako nieustraszony bojownik walczący z powagą