Hamburger i frytki za granicą? Kiepski pomysł – to możemy dostać wszędzie. Lepiej spróbować lokalnych potraw. Koncernowe piwo po wyczerpującym dniu zwiedzania? Kuszące, ale… równie bezsensowne. Znacznie więcej przyjemności da raczenie się lokalnym specjałem. A co to oznacza w różnych miejscach świata?
Białoruś nie jest typowym celem dla polskich turystów. Tak samo jak "krambambula" nie jest nazwą, którą większość z nas kojarzyłaby z Białorusią czy alkoholem. A to błąd, bo właśnie krambambula jest uznawana za narodowy trunek naszych miłych sąsiadów ze wschodu. Jest to nalewka o bogatej tradycji wytwarzania, swój aromat czerpiąca przede wszystkim z ziół i przypraw – cynamonu, pieprzu, kminku, anyżu, jałowca, a także miodu. Ale to tylko baza, bo zaradni białoruscy gospodarze dodają do krambambuli właściwie wszystko, na co przyjdzie im ochota.
Ma głęboki czerwony kolor i podobno smakuje zupełnie jak porto – tyle że przygotowanie wydaje się znacznie bardziej skomplikowane. Mamajuana, narodowy drink na Dominikanie, to mieszanka rumu, czerwonego wina i miodu leżakująca w butelce z korą i ziołami. Ale nie byle jakimi ziołami, bo specjalną mieszanką, którą Indianie Taino parzyli jak herbatę. Mamajuanie przypisuje się liczne prozdrowotne właściwości, a legendy głoszą, że dominikański drink dobrze sprawdza się również w roli afrodyzjaka.
Gdyby kogoś koleje losu zawiodły do Boliwii, powinien koniecznie spróbować singani. To wytwarzany wyłącznie w boliwijskich Andach winiak destylowany z winogron szczepu muskat. Tradycja produkcji singani sięga XVI wieku i "pokojowych wizyt" Hiszpanów w Ameryce Południowej. Przez lata niczym nieskrępowanej destylacji ustalono ostatecznie jedyny słuszny przepis, który objął ochroną boliwijski rząd. Tym sposobem singani stało się dobrem narodowym. I po dziś dzień może być wytwarzane tylko z winogron rosnących na wysokości przynajmniej 1600 metrów n.p.m.
Ponad 55% to nomen omen nie przelewki. Najpopularniejsza chińska wódka nosi nazwę maotai i otrzymywana jest w wyniku 30-dniowej, ośmiokrotnej destylacji sfermentowanego sorga, rośliny bardzo popularnej w Państwie Środka. Zanim jednak trunek trafi do spragnionych gardeł, czeka go jeszcze kilkuletnie leżakowanie w beczkach z… porcelany. I również z porcelanowych naczyń maotai się pije. Smakuje i pachnie specyficznie, ale nie przeszkadza to całym Chinom w raczeniu się alkoholem.
W kwestii picia miodu bliscy nam są Etiopczycy. Ich narodowy trunek to tedż – specjał niegdyś przynależny głównie arystokracji, który ostatecznie zawędrował pod strzechy. Słodki i delikatny smak miodu to tylko pozory – w rzeczywistości wytwarzany z miodu i sproszkowanych roślin napój ma tak dużą zawartość alkoholu, że potrafi powalić niejednego amatora procentów. Mniej zaawansowanych smakoszy Etiopczycy częstują barele – to również tedż, tyle że fermentowany krócej. Jeszcze słodszy, ale generalnie słabszy.
Panamczycy nie zawracają sobie głowy różnicowaniem – dla nich istnieje przede wszystkim Seco Herrerano czyli trzykrotnie destylowany sok trzciny cukrowej, co przekłada się na 35% alkoholu w rumie, bo tym właśnie jest Seco Herrerano. Napój wytwarzany jest przez rodzinę Varela od 1908 roku i eksportowany do 65 krajów świata. Na miejscu, w Panamie, służy absolutnie do wszystkiego. Zastępuje wódkę i inne rumy w drinkach, pity bywa sam, a niektórzy do Seco Herrerano dodają nawet mleko (niekoniecznie kokosowe).
Czy będzie z tego wino czy kleik – to kwestia otwarta, bo ruou nep jest spożywane w obu tych formach. W winnej postaci jest to napój otrzymywany ze sfermentowanego kleistego ryżu z dodatkiem drożdży, a następnie podgrzewany w liściach bananowca. Ruou nep bywa czerwone, brunatne, a czasem całkiem jasne – wszystko zależy od rodzaju ryżu i dodatków. Wietnamczycy uważają wino ryżowe za szczególnie dobre dla zdrowia. Ruou nep ma być wyjątkowo skuteczne w zwalczaniu pasożytów.
Źródła: 1,
2,
3,
4
Dobra, dobra. Chwila. Chcesz sobie skomentować lub ocenić komentujących?
Zaloguj się lub zarejestruj jako nieustraszony bojownik walczący z powagą